Kwiecień
Stara baszta sygnalizacyjna
Od trzech godzin miło spędzałem czas w cieniu starej baszty legnickiej, a że oddryfowaliśmy od miasta na znaczą odległość, to widok miałem cudny i dalece horyzontalny. Od razu ustawiłem sztalugę, zainteresowawszy się archipelagiem wysepek gęsto usianych kamieniczkami, a do tego w misterny sposób oplecionych linami. Taki zabieg służył temu, by się wyspy nie porozlatywały we wszystkie strony, gdyż zapewne sąsiedzi w głębokiej zażyłości żyli, radzi ze swego towarzystwa.
Tak to malując ten przyjemny pejzażyk miejski usłyszałem, jak w baszcie coś nagle zabzyczało, zazgrzytało i buchnęło światłem niebieskim! Sklepienie wieży się rozwarstwiło, a po jej bokach zmaterializowały się mocno podrdzewiałe, szeroko rozpięte ramiona nadajników fal radiowych.
Zaskoczony tym nagłym przeobrażeniem, zerwałem się z krzesła, potykając o walizkę z farbami i omal nie lądując na mokrym płótnie malowanego obrazu.
– A cóż to takiego? – mruknąłem sam do siebie. – Czyżby nasza baszta nie była tym, czym nam się od wieków wydawało? Czyżby starożytni legniczanie, budując ją, inne zadanie do spełnienia jej powierzyli?